USA zbiera pierwszy zatruty plon, posiany ostatnią decyzją Kongresu, w imię politycznej poprawności ograniczającej suwerenność poszczególnych stanów. Państwo którego nazwa była niegdyś synonimem wolności, na naszych oczach stacza się coraz głębiej w niewolę, w dyktaturę politycznej poprawności.
To co lewica przewrotnie nazywa „wolnością”, staje się tej ostatniej zaprzeczeniem. Socliberałowie z premedytacją odrzucili świętą zasadę, że wolność jednego człowieka kończy się tam, gdzie narusza ona wolność drugiego. Nie mają zatem skrupułów, kiedy chodzi o zniszczenie życia komukolwiek, kto się z nimi nie zgadza. Dosłownie – furia z jaką atakują oponentów, sposób w jaki to robią, ma na celu uniemożliwienie ofierze funkcjonowania w społeczeństwie, często nawet pozbawienie jej środków do życia.
Tak stało się między innymi w Portland, kiedy właściciele cukierni odmówili wykonania ślubnego tortu dla pary lesbijek. Co robi w tej sytuacji normalny człowiek? W najgorszym razie bojkotuje cukiernię i namawia do tego znajomych. W końcu właściciel ma prawo decydować kogo obsługuje, a których klientów odprawia. Jednak w przypadku homoaktywistów i skrajnej lewicy do czynienia mamy z niespotykaną chyba nigdzie indziej eskalacją nienawiści i mściwości. Bazując na wydumanych, absurdalnych wręcz oskarżeniach, para dewiantek doprowadziła do upadku firmy. Przed sądem powiedziały, że decyzja właściciela firmy naraziła je na „cierpienia emocjonalne”, w wyniku których straciły apetyt i przytyły.
Najgorsze jednak, że ten kuriozalny akt oskarżenia został przez sąd uznany, a cukiernia skazana została na 135 tysięcy dolarów grzywny (równowartość 500 tysięcy złotych). Firma nie była w stanie udźwignąć takiego obciążenia, połączonego z wściekłymi atakami ze strony lokalnej lewackiej prasy.
To nie pierwszy przypadek, kiedy przeciwko konkretnym osobom kierowana jest ze strony środowisk LGBTQWERTY i w ogóle lewicowych, kampania nienawiści mająca na celu całkowite zniszczenie adwersarzy. Tak było w przypadku brytyjskiego hotelu, który odmówił wynajęcia dwóm gejom małżeńskiego apartamentu. Podobne działania podejmowano także w Polsce, na przykład przeciwko posłance Pawłowicz albo radnej Gdańska Annie Kołakowskiej – za podważenie zasadności gloryfikowania Tadeusza Mazowieckiego i próbę zablokowania przemarszu pederastów przez miasto, „Gazeta Wyborcza” i radni PO posunęli się nawet do próby pozbawienia jej prawa do wykonywania zawodu nauczyciela. Takie same działania podjęto wobec dyrektorki szkoły, w której uczy radna.
Tymczasem kiedy ktokolwiek ośmieli się wyrazić sprzeciw wobec nachalnej promocji zboczeń – nieważne w jak grzecznej, kulturalnej formie by tego nie czynił – natychmiast oskarżany jest o „mowę nienawiści”. Homoaktywiści skamlą, nieledwie na kolana nie padają, rwą koszule na zapadłych z rozpusty piersiach łkając, że są dyskryminowani, że „wszyscy ich nienawidzą”, że koniecznie trzeba przerwać ten „festiwal homofobii i nietolerancji”… Tymczasem kiedy sąd naiwnie, a może raczej konformistycznie, przychyli się do ich udanej histerii – wyszczerzą zęby w skierowanym do skazanego szyderczym grymasie. Leżącego, kopną go jeszcze od niechcenia w żebra na łamach „Gazety Wyborczej”, „Newsweeka” czy innego szmatławca. Na koniec zaś, zamordowawszy wolność słowa i myśli – ogłoszą tryumf demokracji i tolerancji.
Jan Kołakowski